Blue Mountains
25.09.2008
Hmm... wylot z Alice Springs nalezal chyba do 'najciekawszych' w moim zyciu. Zaczelo sie od tego, ze przez okna lotniska zauwazylam jak silny wiatr wieje na zewnatrz. Tumany piasku unosily sie nad wszystkim wokol i widocznosc praktycznie zadna. Za chwile zaczely wyc syreny alarmowe, a ludzie wchodzac z zewnatrz, z samolotu, ktory akurat wyladowal, mieli problem z chodzeniem, tak silnie wialo. Weszlam do sklepiku obejrzec pamiatki ale sprzedawczyni powiedziala mi, ze musze go opuscic bo wlasnie ewakuuja lotnisko. Pozamykali sklepy, kawiarnie i kazali wszystkim wyjsc na zewnatrz. Nie wygladalo to ciekawie. Jeden patrzyl na drugiego co tez bedzie sie dzialo dalej...? Na szczescie po kilkunastu minutach uciszyl sie wiatr i wszystko zaczelo wracac do normalnosci. Pozwolili nam wejsc na teren lotniska Ponownie jednak trzeba bylo przejsc przez bramki bezpieczenstwa. W kolejce rozmawialam z Aborygenka wracajaca od meza pracujacego w Alice S. i mowila, ze w czasie tej 'burzy piaskowej' byli akurat w samochodzie, ale na ulicach zatrzymal sie ruch, a ludzie byli mocno przerazeni tym, co nastapi. Ponoc najlepsze jest w takich sytuacjach gdy spadnie deszcz. Tym razem jednak nie spadl. Moj lot opoznil sie o blisko godzine, a przez nastepna w samolocie tak trzepalo... brrr... byly chwile, ze nie liczylam na wyladowanie w Sydney Dwa dni pozniej zadzwonily do mnie Julie i Nicole, ktore zostaly dluzej w Alice S. i mowily, ze 3 dni byly problemy z elektrycznoscia. Chyba opuscilam wiec Alice Sp. w odpowiednim czasie
Wieczor spedzilam juz mniej stresujaco z rodzina Osborne spacerujac po plazy w Sydney i podziwiajac panorame miaste z kafejki w dzielnicy zamieszkanej glownie przez Grekow.
Nastepnego dnia wybralismy sie w odlegle od Sydney o sto kilka km Blue Mountains. Swoja nazwe zawdzieczaja niebieskiej mgielce unoszacej sie nad nimi a powstajacej dzieki porastajacym je eukaliptusom. Glownym centrum Blue M. jest Katoomba (takie nasze Zakopane). W niej jest zlokalizowany Echo Point, z ktorego roztacza sie piekny widok na gory. Stad wyrusza sie tez na bardzo przyjemny szlak do podnoza '3 siostr' - 3 pokazne skaly, z ktorymi oczywiscie wiaze sie legenda. W Blue Mountains mozna znalezc wiele klifow, wodospadow, pieknych miejsc widokowych.
Nie brak tu takze slicznych wiosek (ups! Australijczycy by sie obrazili, sa wyczuleni na tym punkcie - powinnam powiedziec miasteczek), np. Leura. Pelno w niej starych domow, przeniesionych zywcem z Anglii, sklepikow z przetworami domowymi, alkoholem, a przede wszystkim z antykami. Odwiedzilismy tu takze sklepo - restauracyjke, w ktorej mozna nie tylko obejrzec cudna porcelane, ale takze zobaczyc ponoc najwieksza na swiecie prywatna kolekcje czajniczkow do herbaty. Takie male cacuszka, ale ich ilosc jest imponujaca.
Atmosfera i uroda Blue Mountains, a moze i to, ze moj powrot do PL coraz blizszy, sprawila, ze poraz pierwszy poczulam jak bardzo bede tesknic po powrocie do PL za AU...
Wysłane przez tereska 17:28 Komentarze (0)